Kiedy pierwszy raz zobaczyłam zapowiedź tej oto książki, już wiedziałam, że po prostu muszę ją przeczytać. Opis szczególnie mnie przyciągnął - bardzo lubię taką tematykę, tło dla powieści. Do tego mamy przecudowną okładkę wraz z pięknym grzbietem. Nic, tylko czytać ! Ale czy moje pierwsze wrażenie było równe z samą treścią książki?
Mercy Taylor jest główną bohaterką. Jak wspominałam, nie posiada ona praktycznie żadnych umiejętności magicznych,
(...)
przez co wykluczano ją z ważnych, rodzinnych, związanych z magią uroczystości, oprócz losowania kotwiczącej, bo tak nazywa się osoba strzeżąca granicy. Mercy nazywana z tego powodu "rozczarowaniem". Ona sama zawsze chciała wiedzieć, jak to jest być na miejscu swojej siostry, którą już od młodych lat Ginny szkoliła na kotwiczącą i która posiadała potężną moc.
Pozostali bohaterowie, łącznie z głównym, byli doskonale wykreowani. Moce poszczególnych członków rodziny Mercy zdawały się idealnie do nich pasować. I on - Peter, słodki uroczy chłopak, zbyt idealny, by mógł być prawdziwy. Sądzę, że kryje się za tym jakaś tajemnica. Ale mój największy zachwyt zdobyła postać Jilo - przerażająca kobieta związana z magią hoodoo. To właśnie ona była stworzona tak, że czytając powieść, niemal naprawdę jej się bałam.
Savannah, czyli miasteczko, z którym związana jest cała akcja, budzi grozę. Jego mieszkańcy w większości są związani z magią, a turyści zwiedzający je nie mają o tym pojęcia. W Savannah dusze umarłych powracają. Miasteczko idealnie współgra z wszystkimi rozgrywającymi się tam wydarzeniami.
Powieść ta ma jeden największy, przeogromny atut. Kiedy ją czytamy, myślimy, że znamy zakończenie, że każdy rozdział jest przewidywalny. I nagle, kiedy docieramy do końca, okazuje się, że nasze przypuszczenia nie potwierdziły się i skończyło się na opcji, której wcale się nie spodziewaliśmy. Wielki plus dla autora za taki styl.
Autorem książki jest mężczyzna. Gdy dowiedziałam się o tym, byłam lekko zdziwiona, bo przecież to kobiety piszą podobne historie. Na szczęście on w tej roli sprawdził się idealnie.
"Wiedźmy z Savannah" to z pewnością książka godna polecenia. Uważam, że co najmniej każdy miłośnik czarownic i mrocznych klimatów powinien zapoznać się z nią. I nie tylko, bowiem innym także może się spodobać. Autor napisał wspaniałą powieść, przełamując dotychczasowe schematy. Sięgając po nią, już wiedziałam, że mi się spodoba i nie pomyliłam się. Teraz z niecierpliwością wyczekuję kolejnej części z tego cyklu. Jeszcze raz polecam!
Magia bardzo często pojawia się w literaturze, dodając każdej historii odrobiny fantastycznych, wręcz abstrakcyjnych pierwiastków, które pozwalają oderwać się od szarej rzeczywistości. Jednak problemem jest fakt, że motyw ten jest dosyć nieokrzesany i beztroski, toteż nieumiejętnie wykorzystywany może całkowicie zburzyć całą fabułę i kompletnie ugasić cały potencjał powieści. Zapanowaniem nad tajemniczymi czarami tym razem podjął się J.
(...)
D. Horn, amerykański autor, który wkroczył w świat współczesnej magii wiedźm, kryjących się za każdym rogiem. Co z tego wynikło? Przekonajcie się.
Dzieło stworzone przez J.D. Horn z pewnością znalazło już poparcie wielu czytelników, którzy uwielbiają książki naszpikowane mrożącymi w żyłach tajemnicami i zabójczą magią. Myślę, że starannie dopracowana fabuła wraz z niesamowitą pomysłowością autora tworzą idealny duet, który czyni tę książkę naprawdę wartościową i godną uwagi. Niemniej jednak pomimo samych dobrych stron powieści, zauważyłem dosyć widoczne minusy, które mocno wpłynęły na całą historię Marcy, której rodzina należy do najpotężniejszych rodów wiedźm. Savannah, miejsce, gdzie przenosimy się za pomocą wyobraźni, już od samego początku emanuje ze stronic powieści zagadkową energią, rozsyłając zaskoczenie i jednocześnie zagubienie, co naprawdę intryguje czytelnika, wysyłając jednocześnie impuls, iż na pewno się nie zanudzimy. Ogólnie rzecz biorąc, sam wstęp historii w mieście czarów zaskoczył mnie idealnym pomysłem wykreowania głównej bohaterki, jako przewodniczki po mieście, która wdraża nas do pozycji małymi krokami. Niemniej jednak wcale nie uległem urokowi małych uliczek, sekretnych rzeźb czy starych cmentarzy, co bardzo mnie zdziwiło, bowiem odczuwałem pewnego rodzaju opór. Zastanawiam się czy to fabuła utworzyła ścianę, oddzielając czytelnika na tyle, by pozostał na granicy zainteresowania a znudzenia, czy to książka ukazała na wstępie pierwszą wadę, gdyż istotą jest fakt, że rzuca czytelnika na głęboką wodę. To od niego zależy czy uniesie się i popłynie w oceanie pomysłowej fabuły, czy jednak utonie, dusząc się gęstą akcją. Jestem dosyć wytrwałym czytelnikiem i zawsze staram się czytać książkę do końca, choćbym miał toczyć z nią ciężki bój, a potem sprawnie wyławiam z niej dobre i złe strony. Jednak powieść „Ród” postanowiła całkowicie mnie zaskoczyć i na początku objawiła się, jako zamknięta skrzynia, którą nie sposób było otworzyć, aczkolwiek z każdą chwilą spędzoną razem z główną bohaterką, Marcy, otworzyła przede mną swój skarb, z czego jestem niesamowicie zadowolony.
Z miejsca przyznaję, że do powieści powinni przede wszystkim dołączyć małą mapę obrazującą Savannah, żeby sprawnie móc popłynąć z nurtem fabuły i nie dać się wciągnąć w wir zakłopotania, któremu niestety się poddałem. Natłok anglojęzycznych nazw w zestawieniu z falą najrozmaitszych obiektów ułożonych starannie w mieście i pędzącą akcją naprawdę nie daje czytelnikowi zaczerpnąć tchu. Jednakże moim największym problemem przy czytaniu pierwszej części serii „Wiedźm z Savannah” była dziwna obojętność, która ciągnęła się prawie przez całą pozycję. Zanurzając się w rozgrzaną i żywą historię, która działa przecież jak narkotyk, byłem zupełnie rozkojarzony, a gdy wracałem do powieści po dłuższej przerwie, musiałem przypominać sobie, co wydarzyło się wcześniej, bo zdarzenia bardzo szybko uciekały mi z głowy. Sam się dziwię, czym moja obojętność była spowodowana. Możliwe, że to zmęczenie szkołą lub przesileniem wiosennym, ale bardzo utrudniło mi to czytanie, odbijając się na postrzeganiu książki. Natomiast należy przyznać, że pędzącą wciąż akcję „Rodu” można porównać bez zastanowienia do świecącej żarówki, która momentami gasła, zaś niekiedy wprost raziła. W gruncie rzeczy jest to bardzo dobry obraz całej szaty fabuły pełnej urozmaicenia i czyhających na każdym kroku zagadek do rozwiązania, ponieważ czytelnik ani się nie nudzi, ani też nie doznaje przesytu. Zaś sama fabuła książki Horna jest bardzo pomysłowo ułożona, można by nawet stwierdzić, że układał ją prawdziwy fachowiec, gdyż wygląda ona jak imponująca i zaczarowana mozaika. Każdy, nawet najdrobniejszy element tworzy na końcu jedną, spójną całość. Jeden obraz, który sami odkryliśmy i który cieszy nasze oczy. Po przeczytaniu tajemniczej powieści wypełniło mnie dziwne uczucie, które zwykle towarzyszy ostatnim częściom serii. Okazuje się, że albo „Ród” jest tak dobrze wykreowany, albo autor pozwolił sobie na zbyt dużo i uwolnił tyle pomysłów, ile tylko się zmieściło w fabule, aczkolwiek wcale nie miałem takiego wrażenia w czasie czytania lektury. Dlatego też jestem niezmiernie ciekawy innych tomów J.D. Horna. Pojawiająca się w dziele magia jest bardzo elastyczna i trafiona, ponieważ w niektórych momentach nie wydaje się, by odgrywała pierwszoplanową rolę, niemniej jednak wciąż istnieje i jest kluczowym fundamentem powieści. Trzeba przyznać, że kolejna historia o czarach zobrazowała kolejny ich obraz, kolejne postrzeganie, które dołączam do jak najbardziej udanych. Z każdą pozycją mam także wrażenie, iż temat magii jest niewyczerpalny i doprawdy nie nudzi się innym obliczem, nie przywodząc jednocześnie na myśl Harrego Pottera. W książce J.D. Horna mamy tak naprawdę dwa typy magii, które istnieją współcześnie. Tą czystą, która pochodzi z pokolenia na pokolenie i nieczystą, praktykowaną wbrew zasadom. A więc bardzo zastanawia sam fakt, że powszechne wróżki mogą mieć coś wspólnego z przedstawioną w powieści Matką Jilo, która rzucała uroki miłosne, sekretne czary, ale jednak była obiektem drwin i odrazy. Kolejną ważną sprawą w książce są bohaterowie. Cóż, potocznie można stwierdzić, że „każdy jest z innej parafii” i ma to jak najbardziej pozytywne znaczenie. W „Rodzie” spotykamy wiedźmy, duchy, golemy, ale także zwyczajnych ludzi, którzy nadają historii bardziej przyziemny charakter. Natomiast, jeśli chodzi o sprawę przewidywalności, koniec pierwszej części historii wiedźm jest jednym z lepszych, które ostatnio przeczytałem. J.D. Horn na początku kusi czytelnika historią, a później sprawnie nim manipuluje, uzyskując zamierzony skutek. Zakończenie naprawdę należy do jednych z najbardziej nieprzewidywalnych i zaskakujących, toteż od razu chce się przeczytać kolejną część serii.
Reasumując, powieść „Ród” jest naprawdę trafioną pozycją, która jak klucz otwiera czytelnikom drzwi do tajemniczego świata przeszytego na wskroś złocistymi wstęgami zabójczej magii. Historia dosłownie wciąga czytelnika i niezwykle nim manipuluje, ukazując współczesny obraz czarowania i rodziny pełnej wiedźm tajemnic. Gorąco polecam!
[link]
Czas na prawdziwą magię.
Wiedźmy w powieściach fantasy to jedne z moich ulubionych postaci. Dlatego, gdy dowiedziałam się, że powieść Pana J. D. Horn zostanie wydana w Polsce byłam nie tyle szczęśliwa, co ogromnie podekscytowana. Już sam opis przyciągnął moją uwagę i przeczuwałam, że będzie to jedna z najlepszych powieści fantasy jaka ukaże się w tym roku. Ba, mogę nawet stwierdzić, że jest to jedna z lepszych pozycji jaką czytałam,
(...)
a uwierzcie mi, że w fantastyce „siedzę” od dawna.
„Kłamstwo jest całkiem proste. To prawda jest taka skomplikowana. Jest jak cebula, zawsze znajdziesz kolejną warstwę, jeśli będziesz obierać dalej.” Fabuła powieści skupia się na wiedźmach z upalnego miasteczka Savannah, a konkretniej na rodzinie Taylorów, którzy od pokoleń mają w swoim gronie wiedźmę kotwiczącą. Wiedźma, która pełni tę funkcję posiada potężną moc. Mercy i Maisie są bliźniaczkami. Każda rodząca się wiedźma posiada już moce, jednak gdy urodziły się bliźniaczki tylko jedna z nich dostała moc. Mercy pozostała „normalnym” człowiekiem, dlatego nie była traktowana z godnym szacunkiem przez wszystkich z rodu wiedźm. Przepowiednia, tajemnice, intrygi – to wszystko w połączeniu z magią stanowią istną bombę atomową, bombę, która w każdej chwili może wybuchnąć i zmienić życie zwykłej dziewczyny w kolejkę górską. Gdy eksplozja następuje, wszystkie tajemnice wychodzą na jaw i świat Mercy w zaledwie kilka tygodni ulega całkowitej zmianie.
Dawno nie spotkałam się z tak wciągającą i przede wszystkim lekką lekturą. Pomimo tej lekkości, powieść ta nie jest powieścią błahą czy skopiowaną, jak to ostatnio często bywa. Autor stworzył oryginalną, świeżą i pełną sprzecznych uczuć powieść, którą czyta się jednym tchem. Z ogromnym zaciekawieniem przerzucałam kartka po kartce i poznawałam kolejne fakty, które dosłownie zapierały dech w piersi. Powieść jest zaskakująca i nieprzewidywalna. Nagłe zwroty akcji, kompletnie niepojęte zwroty akcji, dosłownie przyprawiają o gęsią skórkę. Autor stworzył niesamowity klimat i trzymające do ostatniej strony napięcie.
W powieści przechodzimy od tajemnicy do tajemnicy, przez co książka jest jeszcze bardziej ciekawsza. Bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani, barwni, z temperamentem. Nie ma postaci płytkich, czy bezosobowych. Zatapiamy się w świecie wiedźm, który pochłania nas do granic możliwości.
Najbardziej podobały mi się moje emocje podczas czytania tej książki. Już myślałam, że znam prawdę, że wiem kto kryje się za intrygą, a tu BUM! Kilka stron dalej okazywało się, że prawda jest zupełnie inna, nieprzewidywalna i zaskakująca. Emocje, które temu towarzyszyły są nie do opisania, i jestem pewna, że takie same będą towarzyszyć każdemu czytelnikowi, który sięgnie po tę książkę.
„Ród. Wiedźmy z Savannah 1” z ręką na sercu polecam każdemu, ale to każdemu czytelnikowi. Oczywiście nie przymuszę kogoś do czytania fantasy, kogoś kto nigdy nie polubił świata magii i czarów, lecz jestem pewna, że takie osoby by się nie zawiodły. Każdy książkomaniak powinien raz na jakiś czas wejść w świat fantasy i oderwać się od rzeczywistości, która coraz częściej potrafi być zbyt przytłaczająca.
Mercy Taylor jest główną bohaterką. Jak wspominałam, nie posiada ona praktycznie żadnych umiejętności magicznych, (...) przez co wykluczano ją z ważnych, rodzinnych, związanych z magią uroczystości, oprócz losowania kotwiczącej, bo tak nazywa się osoba strzeżąca granicy. Mercy nazywana z tego powodu "rozczarowaniem". Ona sama zawsze chciała wiedzieć, jak to jest być na miejscu swojej siostry, którą już od młodych lat Ginny szkoliła na kotwiczącą i która posiadała potężną moc.
Pozostali bohaterowie, łącznie z głównym, byli doskonale wykreowani. Moce poszczególnych członków rodziny Mercy zdawały się idealnie do nich pasować. I on - Peter, słodki uroczy chłopak, zbyt idealny, by mógł być prawdziwy. Sądzę, że kryje się za tym jakaś tajemnica. Ale mój największy zachwyt zdobyła postać Jilo - przerażająca kobieta związana z magią hoodoo. To właśnie ona była stworzona tak, że czytając powieść, niemal naprawdę jej się bałam.
Savannah, czyli miasteczko, z którym związana jest cała akcja, budzi grozę. Jego mieszkańcy w większości są związani z magią, a turyści zwiedzający je nie mają o tym pojęcia. W Savannah dusze umarłych powracają. Miasteczko idealnie współgra z wszystkimi rozgrywającymi się tam wydarzeniami.
Powieść ta ma jeden największy, przeogromny atut. Kiedy ją czytamy, myślimy, że znamy zakończenie, że każdy rozdział jest przewidywalny. I nagle, kiedy docieramy do końca, okazuje się, że nasze przypuszczenia nie potwierdziły się i skończyło się na opcji, której wcale się nie spodziewaliśmy. Wielki plus dla autora za taki styl.
Autorem książki jest mężczyzna. Gdy dowiedziałam się o tym, byłam lekko zdziwiona, bo przecież to kobiety piszą podobne historie. Na szczęście on w tej roli sprawdził się idealnie.
"Wiedźmy z Savannah" to z pewnością książka godna polecenia. Uważam, że co najmniej każdy miłośnik czarownic i mrocznych klimatów powinien zapoznać się z nią. I nie tylko, bowiem innym także może się spodobać. Autor napisał wspaniałą powieść, przełamując dotychczasowe schematy. Sięgając po nią, już wiedziałam, że mi się spodoba i nie pomyliłam się. Teraz z niecierpliwością wyczekuję kolejnej części z tego cyklu. Jeszcze raz polecam!
Dzieło stworzone przez J.D. Horn z pewnością znalazło już poparcie wielu czytelników, którzy uwielbiają książki naszpikowane mrożącymi w żyłach tajemnicami i zabójczą magią. Myślę, że starannie dopracowana fabuła wraz z niesamowitą pomysłowością autora tworzą idealny duet, który czyni tę książkę naprawdę wartościową i godną uwagi. Niemniej jednak pomimo samych dobrych stron powieści, zauważyłem dosyć widoczne minusy, które mocno wpłynęły na całą historię Marcy, której rodzina należy do najpotężniejszych rodów wiedźm. Savannah, miejsce, gdzie przenosimy się za pomocą wyobraźni, już od samego początku emanuje ze stronic powieści zagadkową energią, rozsyłając zaskoczenie i jednocześnie zagubienie, co naprawdę intryguje czytelnika, wysyłając jednocześnie impuls, iż na pewno się nie zanudzimy. Ogólnie rzecz biorąc, sam wstęp historii w mieście czarów zaskoczył mnie idealnym pomysłem wykreowania głównej bohaterki, jako przewodniczki po mieście, która wdraża nas do pozycji małymi krokami. Niemniej jednak wcale nie uległem urokowi małych uliczek, sekretnych rzeźb czy starych cmentarzy, co bardzo mnie zdziwiło, bowiem odczuwałem pewnego rodzaju opór. Zastanawiam się czy to fabuła utworzyła ścianę, oddzielając czytelnika na tyle, by pozostał na granicy zainteresowania a znudzenia, czy to książka ukazała na wstępie pierwszą wadę, gdyż istotą jest fakt, że rzuca czytelnika na głęboką wodę. To od niego zależy czy uniesie się i popłynie w oceanie pomysłowej fabuły, czy jednak utonie, dusząc się gęstą akcją. Jestem dosyć wytrwałym czytelnikiem i zawsze staram się czytać książkę do końca, choćbym miał toczyć z nią ciężki bój, a potem sprawnie wyławiam z niej dobre i złe strony. Jednak powieść „Ród” postanowiła całkowicie mnie zaskoczyć i na początku objawiła się, jako zamknięta skrzynia, którą nie sposób było otworzyć, aczkolwiek z każdą chwilą spędzoną razem z główną bohaterką, Marcy, otworzyła przede mną swój skarb, z czego jestem niesamowicie zadowolony.
Z miejsca przyznaję, że do powieści powinni przede wszystkim dołączyć małą mapę obrazującą Savannah, żeby sprawnie móc popłynąć z nurtem fabuły i nie dać się wciągnąć w wir zakłopotania, któremu niestety się poddałem. Natłok anglojęzycznych nazw w zestawieniu z falą najrozmaitszych obiektów ułożonych starannie w mieście i pędzącą akcją naprawdę nie daje czytelnikowi zaczerpnąć tchu. Jednakże moim największym problemem przy czytaniu pierwszej części serii „Wiedźm z Savannah” była dziwna obojętność, która ciągnęła się prawie przez całą pozycję. Zanurzając się w rozgrzaną i żywą historię, która działa przecież jak narkotyk, byłem zupełnie rozkojarzony, a gdy wracałem do powieści po dłuższej przerwie, musiałem przypominać sobie, co wydarzyło się wcześniej, bo zdarzenia bardzo szybko uciekały mi z głowy. Sam się dziwię, czym moja obojętność była spowodowana. Możliwe, że to zmęczenie szkołą lub przesileniem wiosennym, ale bardzo utrudniło mi to czytanie, odbijając się na postrzeganiu książki. Natomiast należy przyznać, że pędzącą wciąż akcję „Rodu” można porównać bez zastanowienia do świecącej żarówki, która momentami gasła, zaś niekiedy wprost raziła. W gruncie rzeczy jest to bardzo dobry obraz całej szaty fabuły pełnej urozmaicenia i czyhających na każdym kroku zagadek do rozwiązania, ponieważ czytelnik ani się nie nudzi, ani też nie doznaje przesytu. Zaś sama fabuła książki Horna jest bardzo pomysłowo ułożona, można by nawet stwierdzić, że układał ją prawdziwy fachowiec, gdyż wygląda ona jak imponująca i zaczarowana mozaika. Każdy, nawet najdrobniejszy element tworzy na końcu jedną, spójną całość. Jeden obraz, który sami odkryliśmy i który cieszy nasze oczy. Po przeczytaniu tajemniczej powieści wypełniło mnie dziwne uczucie, które zwykle towarzyszy ostatnim częściom serii. Okazuje się, że albo „Ród” jest tak dobrze wykreowany, albo autor pozwolił sobie na zbyt dużo i uwolnił tyle pomysłów, ile tylko się zmieściło w fabule, aczkolwiek wcale nie miałem takiego wrażenia w czasie czytania lektury. Dlatego też jestem niezmiernie ciekawy innych tomów J.D. Horna. Pojawiająca się w dziele magia jest bardzo elastyczna i trafiona, ponieważ w niektórych momentach nie wydaje się, by odgrywała pierwszoplanową rolę, niemniej jednak wciąż istnieje i jest kluczowym fundamentem powieści. Trzeba przyznać, że kolejna historia o czarach zobrazowała kolejny ich obraz, kolejne postrzeganie, które dołączam do jak najbardziej udanych. Z każdą pozycją mam także wrażenie, iż temat magii jest niewyczerpalny i doprawdy nie nudzi się innym obliczem, nie przywodząc jednocześnie na myśl Harrego Pottera. W książce J.D. Horna mamy tak naprawdę dwa typy magii, które istnieją współcześnie. Tą czystą, która pochodzi z pokolenia na pokolenie i nieczystą, praktykowaną wbrew zasadom. A więc bardzo zastanawia sam fakt, że powszechne wróżki mogą mieć coś wspólnego z przedstawioną w powieści Matką Jilo, która rzucała uroki miłosne, sekretne czary, ale jednak była obiektem drwin i odrazy. Kolejną ważną sprawą w książce są bohaterowie. Cóż, potocznie można stwierdzić, że „każdy jest z innej parafii” i ma to jak najbardziej pozytywne znaczenie. W „Rodzie” spotykamy wiedźmy, duchy, golemy, ale także zwyczajnych ludzi, którzy nadają historii bardziej przyziemny charakter. Natomiast, jeśli chodzi o sprawę przewidywalności, koniec pierwszej części historii wiedźm jest jednym z lepszych, które ostatnio przeczytałem. J.D. Horn na początku kusi czytelnika historią, a później sprawnie nim manipuluje, uzyskując zamierzony skutek. Zakończenie naprawdę należy do jednych z najbardziej nieprzewidywalnych i zaskakujących, toteż od razu chce się przeczytać kolejną część serii.
Reasumując, powieść „Ród” jest naprawdę trafioną pozycją, która jak klucz otwiera czytelnikom drzwi do tajemniczego świata przeszytego na wskroś złocistymi wstęgami zabójczej magii. Historia dosłownie wciąga czytelnika i niezwykle nim manipuluje, ukazując współczesny obraz czarowania i rodziny pełnej wiedźm tajemnic. Gorąco polecam!
[link]
Wiedźmy w powieściach fantasy to jedne z moich ulubionych postaci. Dlatego, gdy dowiedziałam się, że powieść Pana J. D. Horn zostanie wydana w Polsce byłam nie tyle szczęśliwa, co ogromnie podekscytowana. Już sam opis przyciągnął moją uwagę i przeczuwałam, że będzie to jedna z najlepszych powieści fantasy jaka ukaże się w tym roku. Ba, mogę nawet stwierdzić, że jest to jedna z lepszych pozycji jaką czytałam, (...) a uwierzcie mi, że w fantastyce „siedzę” od dawna.
„Kłamstwo jest całkiem proste. To prawda jest taka skomplikowana. Jest jak cebula, zawsze znajdziesz kolejną warstwę, jeśli będziesz obierać dalej.” Fabuła powieści skupia się na wiedźmach z upalnego miasteczka Savannah, a konkretniej na rodzinie Taylorów, którzy od pokoleń mają w swoim gronie wiedźmę kotwiczącą. Wiedźma, która pełni tę funkcję posiada potężną moc. Mercy i Maisie są bliźniaczkami. Każda rodząca się wiedźma posiada już moce, jednak gdy urodziły się bliźniaczki tylko jedna z nich dostała moc. Mercy pozostała „normalnym” człowiekiem, dlatego nie była traktowana z godnym szacunkiem przez wszystkich z rodu wiedźm. Przepowiednia, tajemnice, intrygi – to wszystko w połączeniu z magią stanowią istną bombę atomową, bombę, która w każdej chwili może wybuchnąć i zmienić życie zwykłej dziewczyny w kolejkę górską. Gdy eksplozja następuje, wszystkie tajemnice wychodzą na jaw i świat Mercy w zaledwie kilka tygodni ulega całkowitej zmianie.
Dawno nie spotkałam się z tak wciągającą i przede wszystkim lekką lekturą. Pomimo tej lekkości, powieść ta nie jest powieścią błahą czy skopiowaną, jak to ostatnio często bywa. Autor stworzył oryginalną, świeżą i pełną sprzecznych uczuć powieść, którą czyta się jednym tchem. Z ogromnym zaciekawieniem przerzucałam kartka po kartce i poznawałam kolejne fakty, które dosłownie zapierały dech w piersi. Powieść jest zaskakująca i nieprzewidywalna. Nagłe zwroty akcji, kompletnie niepojęte zwroty akcji, dosłownie przyprawiają o gęsią skórkę. Autor stworzył niesamowity klimat i trzymające do ostatniej strony napięcie.
W powieści przechodzimy od tajemnicy do tajemnicy, przez co książka jest jeszcze bardziej ciekawsza. Bohaterowie są bardzo dobrze wykreowani, barwni, z temperamentem. Nie ma postaci płytkich, czy bezosobowych. Zatapiamy się w świecie wiedźm, który pochłania nas do granic możliwości.
Najbardziej podobały mi się moje emocje podczas czytania tej książki. Już myślałam, że znam prawdę, że wiem kto kryje się za intrygą, a tu BUM! Kilka stron dalej okazywało się, że prawda jest zupełnie inna, nieprzewidywalna i zaskakująca. Emocje, które temu towarzyszyły są nie do opisania, i jestem pewna, że takie same będą towarzyszyć każdemu czytelnikowi, który sięgnie po tę książkę.
„Ród. Wiedźmy z Savannah 1” z ręką na sercu polecam każdemu, ale to każdemu czytelnikowi. Oczywiście nie przymuszę kogoś do czytania fantasy, kogoś kto nigdy nie polubił świata magii i czarów, lecz jestem pewna, że takie osoby by się nie zawiodły. Każdy książkomaniak powinien raz na jakiś czas wejść w świat fantasy i oderwać się od rzeczywistości, która coraz częściej potrafi być zbyt przytłaczająca.